czwartek, 29 listopada 2012

Łososiowe "ciasteczka" z frytkami z warzyw

Moje natchnienie ma bardzo opóźniony zapłon i budzi się najczęściej w chwilach ostatecznych. Może dlatego mam irytujący zwyczaj dodawania przepisów do konkursów i akcji na ostatnią chwilę, za pięć dwunasta właściwie. Tym razem nie ma oczywiście wyjątku i na chwilę przed końcem przedstawiam ostatnią propozycję na łososiowy konkurs. Mam zamiar poczęstować Was łososiowym ciasteczkiem. "Ciasteczko" to słowo użyte tu raczej z przymrużeniem oka, bo do ich "upieczenia" używa się patelni, a nawet mąki nie mają w składzie. To fajna przekąska na przyjęcie lub przyjemna, lekka kolacja. Łosoś zyskuje na znajomości z wieloma przyprawami i składnikami, które nieco łagodzą jego tranowaty posmak. Frytki są przyjemnie słodkawe, razem z dipem chilli całość to połączenie różnych smaczków i smaków. Porcja na cztery osoby.



Łososiowe "ciasteczka" z warzywnymi frytkami
  • 300 gram łososia norweskiego( bez ości i skóry)
  • pięciocentymetrowy kawałek korzenia imbiru
  • skórka otarta z jednej limonki
  • mała cebulka
  • trzy łyżki posiekanego szczypiorku
  • na frytki: jeden duży burak, dwa duże ziemniaki, jeden spory seler
  • sól morska i pieprz
  • zioła prowansalskie
  • olej do smażenia
  • na dip: cztery łyżki majonezu, dwie łyżki śmietany, pół łyżeczki czerwonej słodkiej papryki, kawałek(ok. 20 gram) świeżej papryczki chilli
  • ćwiartki limonki
Zaczynamy od przygotowania frytek. Seler obieramy ze skórki, ziemniaki i buraka dokładnie myjemy. Wszystkie warzywa kroimy w grube słupki, wsypujemy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i skrapiamy oliwą. Posypujemy ziołami. Pieczemy około 30 minut w 180 stopniach, z termoobiegiem. Łososia siekamy na drobno. Dodajemy posiekany lub starkowany kawałek imbiru, skórkę z limonki oraz posiekany na drobno szczypiorek i cebulkę. Doprawiamy solą i pieprzem. Całość mieszamy. Kształtujemy łyżką małe(wielkości łyżki) kotleciki. Smażymy z obu stron na gorącym oleju, na średnim ogniu(inaczej się wysuszą). Z majonezu, śmietany, chilli drobno posiekanego i papryki robimy dip. Frytki solimy, układamy na talerzu razem z sosem i "ciasteczkami" z łososia. Podajemy z limonką. Smacznego!


Przepis dodaję do akcji:

Łosoś w imbirowych pomarańczach

Kolejna propozycja na łososia. Tym razem w wersji obiadowej. Uduszenie ryby w soku powoduje, że lekko bieleje także nie dziwcie się że wyszedł mi nieproporcjonalnie blady. Rybka jest soczysta, ma tylko delikatny posmak cytrusów i lekką pikantność imbiru. Podczas robienia sosu kaparowego nabyłam doświadczenia również w robieniu majonezu, bo akurat wyszedł, a do sklepu daleko. Nie sądziłam przy tym że to takie proste. Nawet takich kaparowych niedowiarków jak ja, to połączenie zdecydowanie przekonuje. Porcja na cztery osoby.



Łosoś w imbirowych pomarańczach z sosem kaparowym
  • 500 gram łososia norweskiego
  • sok wyciśnięty z kilograma pomarańczy
  • jedna cała pomarańcza
  • kawałek(około 5 centymetrowy) kłącza imbiru
  • cztery łyżki kaparów 
  • 100 ml majonezu
  • dwie łyżki koperku
  • sól i pieprz
  • słodkie ziemniaki(ilość zależna od własnych preferencji)
 Sok pomarańczowy zagotować w garnku z pokrojonym w plasterki imbirem. Dodać pokrojoną w ósemki, wyszorowaną i umytą pomarańczę. Wyłączyć gaz, położyć łososia i przykryć szczelną pokrywką. Odstawić na około 20 minut( czas zależy od grubości kawałka). W miseczce część kaparów drobno posiekać, resztę dodać w całości. Wymieszać z majonezem i koperkiem, doprawić solą i pieprzem. Łososia układamy na talerzach. Górę każdego obficie zlewamy sosem kaparowym. Dekorujemy pomarańczą. Podajemy z grillowanymi słodkimi ziemniakami. Smacznego!




piątek, 23 listopada 2012

Puszysty(bez proszku i sody) omlet śniadaniowy

Zastanawiające jest jak bardzo potrafią zmienić się smaki. Kiedyś potrafiłam jednorazowo wrąbać bez oporu tabliczkę czekolady, dziś już nie jestem w stanie powtarzać tego wyczynu. Jako nastolatka byłam w stanie też zjeść pół kilo gotowanego groszku z mrożonki, teraz nie przepadam nawet za tym z puszki. Dlaczego o tym piszę? Bo zasadniczo kiedyś omlet nie istniał dla mnie w innej formie jak na słodko. Dżem, owoce, cukier puder, cokolwiek, ale miało być słodko. Teraz z kolei nie pamiętam kiedy jadłam omlet inny niż wytrawny. Ulubiona wersja to ta z serem żółtym i warzywami. Tym razem postawiłam na pomidora, który nie smakował pomidorem. Oraz na bazylię, która smakowała bazylią. Wykonywać omlet bez proszku do pieczenia i sody oczyszczonej nauczyła mnie moja babcia. To moja ulubiona wersja tego jajecznego dania.



Puszysty omlet śniadaniowy
  • trzy jajka
  • szczypta soli
  • dwie łyżki mąki ziemniaczanej
  • kilka listków bazylii
  • cztery plastry pomidora
  • dwie łyżki tartego parmezanu
Oddzielamy żółtka od białek. Białka ze szczyptą soli ubijamy na sztywną pianę. Żółtka mieszamy z mąką ziemniaczaną. Jeśli powstanie Nam kluska to trzeba dolać odrobinę wody. Wlewamy żółtka do białek i delikatnie mieszamy. Rozgrzewamy teflonową patelnię i układamy pomidora. Delikatnie obsmażamy z obu stron. Wrzucamy kilka listków bazylii i wylewamy masę jajeczną. Smażymy na małym ogniu, najlepiej pod przykryciem. Gdy już spód będzie rumiany, obracamy za pomocą łopatki. Smażymy jeszcze minutę, a wierzch posypujemy startym serem. Podajemy.


czwartek, 22 listopada 2012

Trochę zdrowszy małpi chleb z czekoladą

Zrobienie tego wypieku chodziło za mną już jakiś czas. Ciągle jednak zapominałam albo o bananach albo o płatkach owsianych. W końcu po zakupie nowej, silikonowej keksówki stwierdziłam że nie mam wyjścia i muszę w końcu go upiec(oczywiście w nowej keksówce). Wybrałam więc przepis od Adrijah i zrobiłam. Nazwa jest nieco myląca, dla mnie zdecydowanie jest to ciasto, a nie chleb. Jest wilgotne i słodkie za sprawą bananów no i zdrowsze niż klasyczne wersje chlebka bananowego. Idealnie smakuje ze szklanką mleka lub do gorącej kawy lub herbaty. Nie smarowałam niczym kromek choć sądzę, że akurat masło orzechowe mogłoby tu pasować. Przepis na keksówkę o długości 30 centymetrów.



Trochę zdrowszy małpi chleb
  • szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej
  • jedno jajko
  • 1/3 szklanki cukru trzcinowego
  • trzy duże, bardzo dojrzałe banany
  • pół łyżeczki cynamonu
  • garść migdałów w płatkach
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • pięć łyżek stołowych oleju
  • 3/4 szklanki płatków owsianych
  • 40 gramów gorzkiej czekolady
W misce rozgniatamy dokładnie banany widelcem. Dodajemy jajko, olej i wsypujemy cukier z cynamonem. Całość mieszamy lub miksujemy. Dodajemy mąkę przesianą z proszkiem, płatki migdałów, płatki owsiane oraz posiekaną na kawałki czekoladę. Wszystko dokładnie mieszamy do jednolitej konsystencji. Wylewamy masę na keksówkę wysypaną bułką tartą i pieczemy do suchego patyczka w 180 stopniach przez około 45 minut. Studzimy na kratce i jemy. Smacznego!


środa, 21 listopada 2012

Z piwem i do piwa: czeskie utopence

To kolejny(po dość długiej i niezamierzonej przerwie) odcinek cyklu "Z piwem i do piwa". Dziś opowiemy sobie trochę o przekąsce sąsiadów zza południowej granicy. Czesi to naród, który przoduje w rankingu ilości wypijanego piwa na mieszkańca. Piwowarstwo ma tam swoją długą tradycję, a złoty trunek to chyba najpopularniejszy czeski alkohol. Szacuje się, że rocznie warzy się tam 20 milionów hektolitrów piwa rocznie. Oprócz dużych, komercyjnych browarów mnóstwo tam również browarów restauracyjnych warzących piwo na potrzeby własnej gastronomii. Jeżeli chcecie obrazić Czecha, powiedzcie że piwo Wam nie smakuje;). Czesi swój lokalny trunek uważają bowiem za najlepszy na świecie. W tym kraju istnieje zupełnie inna kultura picia niż w Polsce. W czeskiej knajpie, w letnie popołudnie ciężko znaleźć wolne miejsce. Orzeźwiają się bowiem na równi młodzi ze starymi, kobiety z mężczyznami. Nie jest wstydem po pracy wyskoczyć na odświeżający umysł i ciało kufelek;). Być może z powodu tej długiej kariery piwa w Czechach, mają oni wiele ciekawego do zaoferowania jeśli chodzi o przekąski. Dziś przedstawię Wam przepis na utopence. 

Jeśli mieliście okazję kiedyś być w typowym, czeskim lokalu pewnie zauważyliście dostępny w większości takich miejsc, stojący na widoku słoik z grubymi jak serdelki parówkami. To właśnie utopence. Są to swego rodzaju parówki(špekáčky), z grubo mielonymi kawałkami słoniny widocznymi w przekroju. Całość jest włożona w octową marynatę z cebulą i ostrymi papryczkami. Oryginalny przepis pochodzi stąd natomiast tłumaczenie można znaleźć tutaj. Danie wykonała moja mama, ja natomiast sfotografowałam i potulnie zjadłam;).



Czeskie utopence
  • 1 kilogram špekáček( jeśli nie ma się dostępu do takiego rodzaju wędliny to bez problemu można zrobić z serdelek)
  • cztery średnie cebule
  • jedna duża czerwona papryka
  • kilka ostrych papryczek
  • na zalewę: pięć listków laurowych, siedem kulek ziela angielskiego, dziesięć ziaren czarnego pieprzu, łyżka soli, łyżka cukru, szczypta czerwonej papryki
  • ocet i woda w proporcji jedna część octu na trzy części wody
  • opcjonalnie: garść kiszonej kapusty dobrej jakości
Wodę z octem oraz przyprawami zagotować w sporym garnku. Dodać pokrojoną w paski lub kostkę paprykę i cebulę pokrojoną w talarki. Zagotować aż cebula nieco zmięknie(trwa to około 5 minut). Każdy serdelek nakroić na środku wzdłuż i delikatnie nabić kapustą. Ułożyć w słoju razem z ostrymi papryczkami i miękką cebulą, zalać ciepłą zalewą octową. Zakręcić słoik i ostudzić. Odstawić na dwa tygodnie i po tym czasie jeść.

Do picia został podany klasyk czeskiego gatunku. Uwarzony w domu bohemian pilsner. Pyszny, orzeźwiający, nie znam nikogo kto by odmówił wypicia;).




poniedziałek, 19 listopada 2012

Śniadanie łasucha- placki śniadaniowe Nigelli

Wiele razy już podkreślałam, że kanapki na śniadanie to zupełnie nie mój żywioł. Wolę zdecydowanie dania na ciepło od jajek, poprzez grzanki, owsianki, a na wszelkich plackach skończywszy. Te placuszki to propozycja śniadaniowa Nigelli, niezawodnej jeśli chodzi o dodawaniu życiu słodkiego smaku(i kalorii;). Zmodyfikowałam przepis i zrobiłam wersję waniliową, co się tylko i wyłącznie placuszkom przysłużyło. Na minus zaliczam to, że nie jest to taki leciutki jak piórko, delikatny i puszysty placek- to ciasto dość ciężkie, taki hmm.. konkret;). Placki można podawać z owocami, dżemami, nutellą, masłem orzechowym czy też polać słonym sosem karmelowym. Porcja na dwie osoby, przepis zaczerpnęłam stąd.




Śniadaniowe placki Nigelli
  • 225 gramów mąki pszennej
  • dwa jajka 
  • szczypta soli
  • 20 gram stopionego masła
  • 300 ml mleka
  • łyżeczka cukru( u mnie łyżka cukru waniliowego, bo nie dorobiłam się jeszcze esencji)
  • dwie łyżeczki proszku do pieczenia(o którym zapomniałam i może dlatego placki były takie ciężkie- ale wyszły)
  • kilka kropel esencji waniliowej
Wszystkie składniki dokładnie miksujemy i odstawiamy ciasto na około 15 minut. Rozgrzewamy teflonową patelnię i łyżką wylewamy porcje ciasta. Smażymy na złoty kolor z obu stron. Usmażone układamy na talerzu obok siebie, jeden na drugim mogą stwardnieć. Smacznego!


niedziela, 18 listopada 2012

Słony sos karmelowy- słodki oksymoron

Długo nie mogłam się przekonać by spróbować tego sosu. Nie należę do osób, które mogą wyżerać z puszki kajmak na łyżeczki, nie lubuję się w tych najbardziej słodkich ze słodkich deserach. Jednak nazwa tak intrygowała, tak kusiła. W końcu spróbowałam. Za pierwszym razem, z innego przepisu wyszła mi karmelowa klapa. Zanim cukier się rozpuścił to zdążył się przypalić, zanim zdążyłam dobrze pomieszać to przykleił się do garnka, blatu i łyżki. Miałam więc cukierki, a nie do końca mi o taki efekt chodziło. Potem spróbowałam z przepisu Nigelli i okazało się że potrafię zrobić słony karmel, a konkretnie słony sos karmelowy;). Jak to smakuje? Jak wnętrze lejącej się krówki zaprawione solą. W tym przepisie można dowolnie jej ilość modyfikować, ja wolę więcej bo sos smakuje bardziej intrygująco. Można go używać do naleśników, placuszków, polania brownies czy też innych deserów. Radzę nakleić etykietkę, bo ze względu na kolor może zostać pomylony z musztardą, a mimo słoności nie polecam go jeść z kiełbasą;). Przepis na około 350 ml.



Słony sos karmelowy
  • 3/4 kostki masła
  • 250 ml śmietanki kremówki
  • 1/2 szklanki cukru trzcinowego
  • 1/2 szklanki cukru białego
  • 100 ml płynnego miodu o łagodnym smaku 
  • łyżeczka gruboziarnistej soli morskiej( lub więcej w zależności od preferencji)
W rondlu o grubym dnie rozpuszczamy masło, cukier i miód. Doprowadzamy składniki do wrzenia i gotujemy dwie minuty. Zmniejszamy ogień i dolewamy śmietankę oraz sól. Mieszamy całość aż wszystkie sypkie składniki dokładnie się rozpuszczą, a masa odrobinę zgęstnieje. Ostrożnie możemy spróbować czy sos jest wystarczająco słony i ewentualnie dosypać soli. Gorący przelewamy do suchego słoika i przechowujemy w lodówce.


sobota, 17 listopada 2012

Wołowy tagine z oliwkami i jajkiem

Nie wiem jak Wy, ale ja już czuję atmosferę zbliżającej się zimy. Te galerie handlowe przystrojone i stoiska ze świątecznymi bajerami. Mroźne poranki ostatnio codziennie. Zimowy płaszcz na wieszaku w przedpokoju. Wszystko to składa się już na moje wielkie plany, które wkrótce zacznę realizować. W zeszłym roku nie dodałam na bloga właściwie żadnej świątecznej potrawy, teraz mam nadzieję się to zmieni. Pozostając w klimacie później jesieni/wczesnej zimy zrobiłam któregoś dnia na obiad tagine. W oryginale ta potrawa powstaje z jagnięciny i jest narodowym daniem Marokańczyków. Jak smakuje oryginał nie mam pojęcia, natomiast to jest wersja pełna aromatów i rozgrzewających przypraw. To danie bardzo sycące, rozgrzewające, świetnie jest je podać z kuskusem(którego zapomniałam oczywiście kupić) lub z ryżem. Ja dodałam do całości sałatkę z pomarańczy i cebuli. Nie posiadam oryginalnego naczynia więc wykorzystałam garnek rzymski. Przepis na cztery bardzo głodne osoby.



Wołowy tagine z oliwkami i jajkiem
  • 500 gram mięsa wołowego(dobre jest gulaszowe)
  • 100 gram oliwek bez pestek
  • 500 ml sosu pomidorowego( ja wymieszałam puszkę pomidorów w zalewie z sokiem pomidorowym i doprawiłam solą, pieprzem i szczyptą oregano)
  • dwie łyżki posiekanej kolendry
  • łyżeczka kminu rzymskiego
  • cztery ząbki czosnku
  • szczypta cynamonu
  • sól, pieprz do smaku
  • jajka( ja dałam 10 jajek przepiórczych, żeby były mniejsze i poręczniejsze)
  • 100 gram sera żółtego
Mięso zmielić i dodać kmin, kolendrę, czosnek przeciśnięty przez praskę, cynamon oraz sól i pieprz. Wymieszać ręką aż zacznie się robić kleiste. uformować nieduże(około 3-4 centymetrowe) pulpeciki i ułożyć ostrożnie w naczyniu do zapiekania. Zalać całość sosem pomidorowym i wstawić do piekarnika nastawionego na 200 stopni. Piec aż pulpety będą gotowe(około 30 minut). Wyjąć z piekarnika i posypać serem żółtym. Wbić na górę jajka lub położyć sadzone(lepiej się prezentują). Zapiekać jeszcze około 10 minut. Podawać z kuskusem lub ryżem.




Smacznego!

czwartek, 15 listopada 2012

Na dyniowe ostatki- dynia marynowana.

Moją przygodę z poznawaniem dyni zaczęłam gdzieś tak w tamtym roku. Wtedy to zjadłam pierwszy raz zupę dyniową, która nie była na słodko z mlekiem. W tym roku, już zresztą pisałam dostałam w prezencie 20 kilowy egzemplarz cudnej urody, który przerobiłam na dynię marynowaną nie mając pojęcia jak ma smakować- bo nigdy nie jadłam;). Po dłuższym namyśle znalazłam przepis u Prezydentowej i zrobiłam. Już wiem jak smakuje ta dynia marynowana- świetnie! Jest trochę podobna do gruszki, nie gryzie w gardło octem, ma ładny, ciemny kolor(dzięki octowi balsamicznemu). Według tej receptury można ją przyrządzić zarówno na słodko jak i na kwaśno. Więc kto jeszcze dynię ma niech jej użyje, a co! 




Dynia marynowana
  • 2,5 kilograma dyni bez skóry i pestek, pokrojonej w kostkę
  • dwie szklanki cukru( na wersję słodko-kwaśną)
  • pięć szklanek wody
  • kilka goździków
  • łyżeczka cukru waniliowego
  • łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
  • dwie gwiazdki anyżu gwiaździstego
  • 1,5 szklanki octu spirytusowego
  • 1/4 szklanki octu balsamicznego(nie jest on konieczny, ale ładnie podkreśla kolor)
  • w wersji słodko-kwaśnej: około 3-4 łyżek soli
Wodę, ocet, cukier wlać do dużego garnka i zacząć gotować. Dodać wszystkie przyprawy i pogotować około 10 minut. Wrzucić dynię i gotować do czasu, aż dynia będzie miękka lecz nie rozpadająca się. Przełożyć do wyparzonych słoików i mocno zakręcić. Odstawić do góry dnem aż do ostygnięcia. Nie pasteryzować, bo dynia się rozgotuje. Spożywać ją możemy po około dwóch tygodniach od wykonania. 


Smacznego!

wtorek, 13 listopada 2012

Regionalnie- żebroczka

Czy ktoś z Was miał kiedyś okazję jeść żebroczkę? Pierwsze skojarzenie mojego Połówka było takie, że chodzi o potrawę opartą o żeberka;). No trochę nieprawidłowe skojarzenie;). Żebroczka to regionalna potrawa Śląska Cieszyńskiego gdzie mieszkam. Konkretnie pochodzi ona z Wisły. Nazwa nie wywodzi się od żeber lecz od żebraka- legenda bowiem głosi że chodził on od domu do domu by zebrać pożywienie, gdy zaś udało mu się zdobyć kilka produktów to zrobił żebroczkę. Potrawa trochę przypomina inne ziemniaczane specjały z różnych regionów kraju. Na przykład babkę ziemniaczaną. Do żebroczki tradycyjnie podaje się herbatę z zielin- zieliny to po prostu zioła zebrane z górskiej łączki, mające na celu ułatwić trawienie. Ja osobiście uwielbiam jednak popijać ją mlekiem, bo dobrze schładza poparzone podniebienie. Porcja dla czterech wygłodniałych osób.



Żebroczka
  • około 1,5 kilo ziemniaków
  • 3/4 szklanki ryżu
  • 0,5-0,8 kilograma mięs i/lub wędlin( na przykład kiełbasy, skrawki szynek, skwarki, boczek)
  • 450 ml gorącego mleka
  • sól, pieprz, kminek, majeranek
  • duża cebula
  • cztery ząbki czosnku
Ziemniaki obieramy, myjemy i tarkujemy na bardzo drobnych oczkach(lepiej zrobić to maszynowo). Ryż ugotować w dwóch szklankach wody i odcedzić. Obrać i posiekać cebulę, zrumienić na patelni i dodać do ziemniaków. Na tym samym tłuszczu przysmażyć boczek, kiełbasę czy też skrawki wędlin. Razem z tłuszczem wlać do ziemniaków. Dodać ryż, gorące mleko i zgniecione ząbki czosnku. Przyprawić solą (uwaga! wędliny mogły być już dość słone), pieprzem, dodać kminku i łyżeczkę majeranku. Całość wymieszać i wylać na blaszkę. Zapiekamy w 200 stopniach przez około 70- 90  minut aż brzegi staną się chrupiące, a całość będzie złocista.



Smacznego!

sobota, 10 listopada 2012

Wykorzystałam go! Muffinki z orange curd i orzechami

Parę dni temu przedstawiałam Wam przepis na orange curd. Zapowiedziałam wtedy, że pokażę też co z nim warto zrobić. No i zrobiłam. Ponieważ dawno nie było u mnie muffinów to na nie się zdecydowałam. Chyba smakowały bo do porannej sesji zdjęciowej dotrwały tylko trzy( i to tylko dlatego, że uprzedziłam że muszę zrobić im focie;). Są w smaku pomarańczowe, orzeszki się miło przyprażyły- całość smakuje mi już jakoś świątecznie. Przepis zaczerpnęłam od Panny Malwiny, zmodyfikowałam, pokombinowałam, pozamieniałam i wyszły takie jak lubię- dość ciężkie, lekko wilgotne, z wyraźnie wyczuwalną nutą dodatków. Przepis można oczywiście zmodyfikować i dodać lemon curd, lub zrobić z sokiem pomarańczowym jak w oryginale. Porcja na dwanaście standardowych sztuk.




Muffinki z orange curd i orzechami
  • 100 gram masła o temperaturze pokojowej
  • 110 gram cukru pudru
  • trzy jajka
  • jedna spora łyżeczka proszku do pieczenia
  • 200 gram orange curd
  • skórka otarta z jednej pomarańczy
  • 190 gram mąki pszennej
  • 60 gram orzechów laskowych
Masło, orange curd i cukier zmiksować razem dokładnie. Dodawać po jednym jajku cały czas miksując. Dodać skórkę z pomarańczy, przesianą z proszkiem do pieczenia mąkę i całość dokładnie zmiksować. Wypełnić masą papilotki do 2/3 ich wysokości. Na górę każdej muffinki wysypać trochę grubo posiekanych orzechów laskowych i lekko docisnąć żeby nie poodpadały. Piec około 20 minut w temperaturze 180 stopni.


piątek, 9 listopada 2012

Tajemniczy i niefotogeniczny cottage pie

Są takie dania, których nijak nie można nazwać fotogenicznymi. Do tej grupy zdecydowanie zaliczają się wszelakie gulasze, niektóre potrawy jednogarnkowe czy też zupy. Zapiekanka wiejska zdecydowanie nie należy do żadnej z powyższych grup, jednak trudno jej wnętrze nazwać urzekającym;) Jeszcze jak jest zimna to da się ładnie pokroić, ale gdy czas nagli, domownicy życzą sobie już skonsumować obiad, a zapiekanka stygnie? W takiej sytuacji nie szastamy wewnętrznym wizerunkiem cottage pie. Niech na razie zostanie tajemnicą, którą potem trochę zdradzimy. 
Znalazłam mnóstwo przepisów na to danie, a każdy był inny. Moja wersja jest lekkim odstępstwem od klasyki gatunku- nie użyłam wołowiny tylko zmieloną łopatkę wieprzową i zrezygnowałam z groszku za, którym osobiście nie przepadam. Nie wiem też jak smakuje danie w oryginale, ale moja wersja jest sycąca i smaczna:). Porcja na pięć głodnych osób.



Tajemniczy cottage pie
  • 500 gram mielonej łopatki wieprzowej
  • dwie cebule
  • 10 centymetrowy kawałek pora(biała część)
  • jedna duża marchewka
  • 800 gram ziemniaków
  • trzy łyżki koncentratu pomidorowego
  • dwie czubate łyżeczki tartego chrzanu
  • kilka gałązek świeżego tymianku
  • pieprz ziołowy, sól, papryka mielona słodka
  • trzy łyżki masła
Ziemniaki gotujemy w osolonej wodzie do miękkości i odstawiamy do wystygnięcia. Na patelni podsmażamy posiekaną w drobną kostkę cebulę i również drobno posiekany czosnek. Dodajemy mięso, pora pokrojonego w talarki, marchew starkowaną na grubych oczkach.. Całość smażymy aż woda wyparuje, a mięso nie będzie już różowe. Dodajemy koncentrat pomidorowy i przyprawiamy solą, pieprzem ziołowym i tymiankiem. 
Ziemniaki zagniatamy na puree z dodatkiem masła i ewentualnie dla większej mazistości odrobiną mleka. Dosypujemy ok. łyżeczki czerwonej papryki, dodajemy chrzan-całość mieszamy.
Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Na dno naczynia żaroodpornego wykładamy masę mięsną, na nią zaś puree ziemniaczane, które mocno dociskamy i wygładzamy powierzchnię. Możemy teraz zrobić jakieś wzorki na górze. Zapiekamy około 25 minut aż góra się zezłoci(jeśli macie w piekarniku opcję grzania tylko górą to włączcie po 15 minutach zapiekania). Podajemy gorącą. Smacznego!

P.s U mnie na górze są kawałeczki wędzonego sera żółtego bo się poniewierał po lodówce bez celu:).

Jak już pisałam, środek nie jest zbytnio fotogeniczny;)


środa, 7 listopada 2012

Anemiczny orange curd

Sezon na cytrusy w sklepach oficjalnie się rozpoczął. Już można kupić pomarańcze, cytryny, mandarynki, grapefruity i pomelo- takie soczyste i smakujące tym czym powinny smakować. Mnie nieodmiennie zapach pomarańczy i mandarynek kojarzy się przede wszystkim ze świętami, śniegiem, przystrojoną choinką i piernikiem:). Czas tak szybko płynie, że już niedługo cały ten krajobraz będący tłem do aromatu cytrusów stanie się faktem. Już trzeba nastawiać ciasto na piernik. Czymś się pocieszać bo dni coraz krótsze, a drzewa coraz bardziej gołe i smutniejsze.
Nie jadłam wcześniej tego kremu, ale jak zobaczyłam przepis to jakoś wiedziałam że znajdzie się dla niego zastosowanie. Lekko zmodyfikowałam ten przepis, bo krem okazał się za słodki- cytryna fajnie zrównoważyła smak. Wyszedł mi bladziutki, lekko anemiczny, ale wciąż pachnący pomarańczami:). Porcja na słoiczek o pojemności 300 ml.



Orange curd
  • sok z dwóch sporych pomarańczy
  • skórka otarta z jednej pomarańczy(wcześniej dokładnie sparzonej i wyszorowanej)
  • 75 gram masła
  • 70 gram drobnego cukru do wypieków lub cukru pudru
  • sok z połówki cytryny
  • trzy jajka (powinny być bardzo świeże)
Wszystkie składniki dokładnie ze sobą mieszamy i stawiamy na ogień. Czekamy aż masło się roztopi i mieszając gotujemy aż zgęstnieje na małym ogniu i uważając by się nie zważyło. By zminimalizować takie ryzyko składniki powinny mieć tą samą temperaturę. Można też ugotować krem w kąpieli wodnej. Podczas stygnięcia jeszcze zgęstnieje. Przechowywać w słoiczku w lodówce.

A o tym co z nim zrobić(oprócz wyżerania prosto ze słoika) napiszę już wkrótce.



P.s Jak widzicie mam nowe logo i design bloga, które to elementy zawdzięczam mojemu Dawidowi:). Ładne prawda?:D

poniedziałek, 5 listopada 2012

Brokuł, chleb, feta=zapiekanka!

Jesień to dla mnie średnio szczęśliwa pora roku. Zaciskam zęby i staram się jakoś przeżyć czas do grudnia, który jest moim ulubionym miesiącem. Dobija mnie w jesieni dzień kończący się o 16.30 co skutecznie uniemożliwia zrobienie dobrego zdjęcia, czegokolwiek bym nie gotowała(wspominałam już że totalnie nie umiem posługiwać się lampą błyskową?). Dlatego teraz już w nocy zastanawiam się co zrobię rano. Przeglądam późnym wieczorem blogi kulinarne i robię prasówki. Tak oto wynalazłam ten przepis w, którymś numerze magazynu "Kuchnia". Wpadł mi w oko bo jest prosty jak budowa cepa. Okazało się że ta prostota jest tu największą zaletą- wszystkie smaki ładnie się komponują ze sobą. Zamiast czarnych oliwek użyłam czerwonej cebuli, to dobra zamiana jeśli nie przepadacie za bardzo słonymi daniami. Porcja na średnią keksówkę.


Zapiekanka z brokułem, chlebem i fetą
  • 200 gram chleba razowego dobrej jakości
  • 200 gram sera typu feta
  • 200 gram brokuła
  • pięć jajek
  • cztery łyżki mąki pszennej
  • 100 ml mleka
  • 100 gram czarnych oliwek lub jedna czerwona cebula
  • pieprz
Chleb i fetę pokroić w kostkę. Brokuły umyć, osuszyć i porwać na drobne różyczki-dodać do chleba i sera. Dodać pokrojoną w piórka cebulę lub przepołowione oliwki. W osobnej miseczce wymieszać pięć jajek, mąkę, mleko i pieprz. Zalać resztę składników i wymieszać. Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia i wyłożyć nadzienie. Piec około 45 minut w temperaturze 180 stopni z zakrytą górą. Na ostatnie 10 minut pieczenia odsłonić wierzch by się zrumienił. Podawać na zimno lub ciepło, z sosem czosnkowym.



Smacznego!

niedziela, 4 listopada 2012

Domowy Baileys

Nie jestem raczej wielbicielką tego typu trunków co już nie raz chyba zaznaczałam. Jednak nie jest to typowy alkohol do jakiegoś masowego picia. To likier, którym poczęstujecie mamę, siostrę czy przyjaciółkę. Nawet babcia może się skusić bo zawartość alkoholu jest stosunkowo niewielka- coś koło 15%. Takie płynne łakocie z nutą wesołości w postaci lekkich procentów:D. Osobiście polecam użyć whisky, bo smak jest dzięki temu o wiele łagodniejszy no i bardziej wierny oryginałowi. Ta sama zasada tyczy się również mleka skondensowanego- można kupić gotową masę kajmakową, ale nawet się nie umywa do tego kajmaku długo gotowanego w domu. Albo dawno nie jadłam i dlatego mi tak smakował;) Z podanej porcji mi wyszło około 700 ml gotowego likieru. Przepis pochodzi stąd.



Domowy Baileys
  • 250 mililitrów whisky dobrej jakości
  • 250 mililitrów śmietanki kremówki(30-36%)
  • puszka mleka skondensowanego(lub gotowego kajmaku)
  • czubata łyżeczka kawy rozpuszczalnej
  • dwie łyżeczki ekstraktu z wanilii lub cukru waniliowego
  • dwie łyżki dobrego, gorzkiego kakao
Puszkę mleka skondensowanego umieszczamy w garnku tak, by woda zakryła ją całą. Gotujemy około trzech godzin, uważając by woda nie wyparowała. Odstawiamy do ostygnięcia(podobno otwieranie gorącej puszki kończy się wybuchem więc jeśli Cię nie stać na malowanie kuchni to raczej się zastosuj;). 
Wszystkie składniki (powinny mieć temperaturę pokojową, bo śmietanka się zwarzy) wrzucamy do blendera i miksujemy na jednolitą masę. Odstawiamy na 2 dni do lodówki aż się przegryzie i pijemy. Można w lodówce przechowywać do dwóch miesięcy.